Revas w esperanto oznacza marzyć, śnić. Nazwali tak swój biznes, bo był marzeniem całej trójki. Teraz projekt może pomóc spełniać marzenia młodych ludzi o własnej firmie. Wyśnili więc swój "Revas" i... przestali się wysypiać.

Podobno żeby dojść do dużych pieniędzy, pierwszy milion trzeba ukraść, ale trójka młodych przedsiębiorców z Rzeszowa: Wojciech Pitura, Elżbieta Szczepaniak i Paweł Cudek niewiele mniejszą sumę na rozwój biznesu właśnie... dostała.

Bo mieli dobry pomysł, perfekcyjnie przygotowany produkt, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach: stworzyli grę komputerową do nauki prowadzenia biznesu w praktyce.

– To symulator biznesu – tak sami mówią o projekcie.

Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości doceniła jego innowacyjność oraz potencjał biznesowy i przyznała młodym biznesmenom z Rzeszowa 800 tys. zł dotacji na wprowadzenie pomysłu na rynek.

Zainspirował ich kolega pilot

Nad nazwą firmy zastanawiali się długie tygodnie. Kombinowali ze słowami angielskimi, ale brzmiało pretensjonalnie albo śmiesznie. Wreszcie wpadli na esperanto – bo ich projekt ma być uniwersalny tak jak esperanto. Wybrali słowo revas, czyli marzenie – bo od niego wszystko się zaczęło.

Elżbieta i Wojciech pracują razem w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania od dekady. – Wiele razy rozmawialiśmy o wspólnym biznesie, mieliśmy pomysł, ale brakowało technologicznej ręki. Wtedy okazało się, że Paweł, programista, który też pracuje z nami w WSIiZ, jest chętny do udziału w projekcie. W październiku 2015 r. podjęliśmy decyzję, że zaczynamy. Potem złożyliśmy dokumenty do platform startowych – opowiadają. Elżbieta i Wojciech zajęli się stroną merytoryczną projektu, Paweł zadbał o stronę techniczną.

Zainspirował ich kolega pilot, który opowiadał o szkoleniach na symulatorach lotu. Pomyśleli: dlaczego nie stworzyć takiego symulatora lotu dla początkujących biznesmenów?

– Wyszliśmy z założenia, że będziemy szkolić pilotów biznesu. Dlatego stworzone przez nas symulacje porównujemy często do szkolenia pilotów. Prawdopodobieństwo śmierci w wypadku lotniczym wynosi 1:29 mln, a odsetek firm, które upadają w pierwszym roku od rozpoczęcia działalności, wynosi aż 80 proc. Z czego to wynika? Prawdopodobnie ze złego procesu szkoleniowego. Nasze symulacje uczą tego, w jaki sposób organizować sobie biznes – opowiada Wojciech.

Stworzyli grę komputerową, w której gracz jest szefem firmy i podejmuje decyzje o kolejnych krokach ze wszystkimi ich konsekwencjami, rywalizuje z konkurencją na rynku. Gra jest stworzona przede wszystkim z myślą o uczniach szkół średnich – techników i liceów oraz studentach.

Czy masz żyłkę biznesmena?

Paweł: – Gra i rywalizacja to forma atrakcyjna dla młodych ludzi. Nowoczesna, mogą grać przez internet. Walczą o rynek, od trafności ich decyzji zależy, jak duży kawałek tego tortu wykroją dla siebie. Na swoje konto zarabiają wirtualne pieniądze. Ważne jest to, że rzeczywistość wirtualna opiera się na realiach w konkretnych branżach. Powstało już kilka wersji gry i będą powstawać następne po to, by osoby z konkretnym wykształceniem mogły uczyć się biznesu w swoim zawodzie. Gotowe są już symulatory: dla warsztatu samochodowego, serwisu IT, biura podróży i salonu fryzjerskiego. Każda gra branżowa była konsultowana przez specjalistów z danej branży, którzy tłumaczą, jak działa ten biznes, i podają realne ceny usług, koszty pracowników, zasobów.

– Jeśli wchodzimy z grą np. do technikum, to ci młodzi ludzie znają się już na branży, dlatego nie możemy podać ceny śrubki 100 zł, bo oni wiedzą, że taka śrubka kosztuje piątkę. Chcemy, żeby było to najbliższe realiom każdej branży. Dane będą co pewien czas weryfikowane – mówią twórcy symulatora.

– Przede wszystkim to narzędzie dydaktyczne dla nauczycieli. To nauczyciel zamawia klucze licencyjne dla uczniów, to on jest guru w tej grze, to on tłumaczy uczniom konsekwencje ich decyzji i jakie są możliwości rozwoju – podkreślają. Nauczyciele otrzymują od nich specjalne certyfikaty po ukończonym szkoleniu.

Nauczyciel dzieli uczniów na zespoły, każdy z nich ma za zadanie zarządzać własnym biznesem. Zespoły te działają na jednym wirtualnym rynku, walczą o klientów jakby w ramach jednego miasta. Zaczynają od spraw miękkich: wymyślania nazwy firmy, jej misji, ale potem przechodzą do decyzji twardych – zatrudnienie pracowników, zakup sprzętu. Na początek dostają wirtualną dotację i muszą inwestować te pieniądze. Trzeba sobie wtedy odpowiedzieć na wiele pytań: ile stanowisk jest potrzebnych, jaki jest popyt, jaka elastyczność cenowa popytu, jaka podaż.

– Najlepsze jest to, że w naszej symulacji nie ma jednej dobrej odpowiedzi, bo konkurujemy z innymi zespołami, które podejmują własne, nieprzewidywalne decyzje. Uczymy zarządzania przedsiębiorstwem, ale nie dajemy gotowego przepisu na sukces. Trenujemy myślenie, analizowanie rynku, reagowanie na zmiany, elastyczność. Uczymy wyciągania wniosków i podejmowania decyzji na podstawie danych. Chcemy, żeby młodzież zobaczyła, że prowadzenie biznesu to nie jest samochód, komórka, laptop i wypasione biuro, tylko ciężka praca non stop – tłumaczą start-upowcy z Rzeszowa.

Jako dodatkowy, bardzo ważny efekt gry jej twórcy podają sprawdzenie się w roli biznesmena. Paweł: – Celem jest również to, żeby uczniowie sami przekonali się, czy nadają się do prowadzenia biznesu. Jeśli ktoś w wirtualnym świecie nie potrafi podejmować decyzji, bardzo się tym stresuje, to co będzie w realnym świecie: z prawdziwymi pieniędzmi, zatrudnianiem ludzi? Gra pozwala poznać swoje predyspozycje.

Wojciech: – Kiedy pytam uczniów: „Kto chce założyć firmę?”, to widzę las rąk, 90 proc. chce. Ale po symulacji – już mniej.

Testowane na młodzieży

Produkt został już przetestowany na młodzieży. – Już 670 uczniów wzięło udział w symulacji, mamy 100 nauczycieli, którzy wykorzystują nasze narzędzie na lekcjach. Trwa właśnie organizowany przez nas konkurs „Wirtualny Menedżer 5”, rozpisany na cztery województwa: podkarpackie, małopolskie, świętokrzyskie i lubelskie. Uczniowie przez dwa miesiące podejmowali decyzje w wirtualnym świecie. Zakończyły się już eliminacje, wyłonionych jest osiem najlepszych zespołów, które będą rywalizować w dalszych etapach. Przekonaliśmy się na własne oczy, jak mocno uczniowie potrafią angażować się w trakcie gry w powodzenie swoich projektów, w rywalizację. Nawet kiedy ogłosiliśmy konkurs na najlepszą nazwę dla warsztatu samochodowego, zaangażowanie uczniów na FB było tak ogromne, że aż nas zaskoczyło. To była tylko zabawa, ale konkurs osiągnął zasięg około 18 tys. ludzi – cieszą się twórcy symulatora.

To konkurencja podnosi zaangażowanie – o tym opowiadają im nauczyciele, którzy korzystają już na lekcjach z symulacji.

– Jeśli Kaśka całe życie miała piątki, a ja tróje, a teraz w symulacji radzę dobie lepiej niż Kaśka, to ona się denerwuje i będzie starała się jeszcze bardziej, żeby dostać lepszy wynik, a ja też – żeby jej pokazać! – śmieje się Wojciech.

To wszystko wygląda jak zabawa, ale symulator nie jest grą w stylu „biznes dla opornych”. Żeby grać, trzeba być nie tylko spostrzegawczym, potrzebna jest też wiedza. Symulator pozwala trenować jej wykorzystywanie w praktyce.

– Możemy uczniom tłumaczyć, że jak obniżą cenę, to najprawdopodobniej popyt pójdzie do góry. A wtedy trzeba pamiętać o zabezpieczeniu podaży. Oni tego posłuchają, a potem wyjdą ze szkoły i zapomną. W symulacji ich decyzje szybko przyniosą konkretne skutki: obniżyli cenę, ale zapomnieli o podaży: nie zwiększyli liczby stanowisk, nie zatrudnili większej liczby pracowników. Przyszli ludzie, a nie zabezpieczono im usług, więc jest utracona sprzedaż. Efekt będzie taki, że uczniowie będą mieli straty na wirtualnym koncie i następnym razem o tym nie zapomną – mówi Wojciech.

Najgorsze są poniedziałki

Zanim przekonali do swojego projektu wymagających ekspertów w komisji konkursowej, najpierw musieli przekonać do tego swoje rodziny. Bo cała trójka od półtora roku prowadzi podwójne życie zawodowe: w dzień na uczelni – na etacie, a punktualnie o godz. 20 siadają przed komputerami w swoich domach i realizują marzenia. Do północy, pierwszej w nocy. Jak dotąd, bez wynagrodzenia.

– Nie ma co ukrywać, łatwo nie jest – mówią zgodnie. Umówili się, że wieczorami pracują od poniedziałku do czwartku, weekendy są dla rodziny. – O ile nie ma wtedy zajęć na uczelni – zastrzega Wojciech. I opowiada: – Najgorsze są poniedziałki. Czasem siadałem przed komputerem i kombinowałem: „Jak Pawłowi się nie będzie chciało, to odpuszczamy”. Łączymy się, a ja pytam z nadzieją: „No i co tam, Paweł, działamy?”, a on na to energicznie: „No, działamy, wypocząłem po weekendzie”. I trzeba było brać się do roboty. Ale zdarza się, że sobie odpuszczamy, mówimy: „Słuchajcie, dzisiaj nie dam rady, muszę odpocząć”.

Łączą się przez Skype’a. Elżbieta pracuje w sypialni, Paweł i Wojciech w kuchni. – Mam wysoki blat, gdzie mieliśmy w założeniu jadać śniadania, ale nigdy ich tam nie jedliśmy. Blat obniżyłem, postawiłem fotel i mam świetne miejsce do pracy – mówi Wojciech. Co zmieni dotacja w ich pracy? – Nic – śmieją się. Być może, kiedy sprzedaż projektu się rozpocznie, będą mogli pracować w dzień zamiast w nocy, bo będą mogli zmniejszyć swoje zaangażowanie na uczelni.

Rekiny biznesu pokazują zęby

Wyścig o dotację zaczął się w marcu 2016 r.

Wystartowali razem z tysiącem innych projektów, które wpłynęły do platformy startowej TechnoparkBiznesHub. Projekt był oceniany przez dwie komisje i inkubowany przez sześć miesięcy w Podkarpackim Parku Naukowo-Technologicznym „Aeropolis”. Przechodzili kolejne etapy weryfikacji jak burza .

Ostatnia prezentacja w PARP, która miała zdecydować o przyznaniu dotacji, zachwiała jednak tę pewność. – Była bardzo trudna, trwała godzinę. Maglowało nas grono ekspertów, którzy zadawali szczegółowe pytania. Było ciężko, ale teraz widzimy, że komisja chciała przetestować nie tylko nasze przygotowanie merytoryczne, ale także nasz entuzjazm, to, jak bardzo wierzymy w nasz projekt, a także naszą odporność psychiczną – wspominają. Skoro mieli stać się rekinami biznesu, musieli pokazać, że mają zęby.

Na wyniki czekali dwa miesiące. – Wiedziałam, że wyniki mają ukazać się najpóźniej do piątku, więc już od poniedziałku obsesyjnie co chwila odświeżałam stronę internetową. Kiedy wreszcie się pojawiły, w pierwszej chwili nie mogłam ich odczytać, bo ze stresu miałam mgłę przed oczami. A potem ścisk w gardle: Jest! – opowiada Elżbieta. – Wielka radość, bo było to ukoronowanie naszej prawie dwuletniej pracy po nocach, za darmo i jednocześnie ogromny zastrzyk energii i entuzjazmu, żeby już, zaraz wprowadzać, ulepszać, pokazywać, działać... Jesteśmy nietypowym start-upem. Większość ubiegających się o dotacje jest nastawionych na nowe technologie, prototypy. Przy nich oprogramowanie edukacyjne wygląda, oględnie mówiąc, mniej imponująco. Ale eksperci docenili, że nasz produkt jest dobry. Myślę, że kupiliśmy ekspertów naszą wytrwałością, tym, ile czasu i siebie poświęcamy na realizację projektu. My od zawsze wiedzieliśmy, że jest ekstra, ale teraz czujemy się tak, jakby ktoś poklepał nas po plecach i powiedział: „Tak, macie rację, działajcie!” – dodaje.

Najpierw Polska, potem świat

– To wielki sukces, ale także ogromne wyzwanie. To jest projekt unijny, w którym każdy wydatek trzeba rozliczyć. Wziąć pieniądze to nie problem, ale my nie chcemy ich przejeść, tylko pomnożyć, żeby firma się rozwinęła. Dotacja to 85 proc. budżetu projektu, nasz wkład to 15 proc., bo w niego wierzymy. Największym sukcesem będzie, kiedy zaczniemy sprzedawać produkt – mówią start-upowcy.

Dotacja zostanie wykorzystana na wprowadzenie symulatora na rynek. – Będziemy się pojawiać na konferencjach branżowych, targach edukacyjnych, organizować szkolenia dla nauczycieli i będziemy cały czas rozwijać produkty: mamy zamówienia od szkół na kolejne branże: transportową, gastronomiczną, kosmetyczną. Lista potrzeb rośnie. Tworzymy kolejne wersje gry. Planujemy też przenieść się do nowego biura w Rzeszowie. Mamy nadzieję, że zaczniemy zatrudniać ludzi – zdradzają plany.

W tym roku koncentrują się na podboju rynku polskiego, a potem ruszą za granicę. Mają już kontakty w Anglii i gotową wersję anglojęzyczną, ale z apetytem spoglądają też na Wschód. Już myślą o tłumaczeniach na język rosyjski.